Nie raz i nie dwa szukałyśmy ich w trawie. Wzrok wytężałyśmy, na kolanach chodziłyśmy, na migi się porozumiewałyśmy byle tylko ich nie spłoszyć, byle tylko dojrzeć. I klops. Cykają cudnie, ale widać jest ich zdecydowanie mniej niż kiedyś i pewnie dlatego nie tak łatwo je znaleźć. Świerszcze. Pasikoniki. Pamiętam, za czasów mojego dzieciństwa „świerszczów było ich jak mrówków”. Wystarczyło zrobić na łące krok, a one skacząc ratowały się przed ucieczką. To tu, to tam. Ogrom.
Jak to mówią, skoro Mahomet nie mógł znaleźć góry, to góra przyszła do Mahometa 😉 Na 9. piętro się wskrobał i na ścianie usiadł. Cichaczem, nikogo nie pytając. Włamywacz normalnie!
O 7:00 N. oczęta swe otworzyła, dojrzewała jeszcze na łóżku gdy wtem go dojrzała…
– Mamo, tam na ścianie jest jakiś pająk…
Dzień wcześniej rzeczywiście na ścianie mieliśmy pająka, więc czemu nie miałby być drugi… Słowo pająk bardzo szybko stawia mnie na nogi!
– Gdzie?, Gdzie? – pytam i gdy go dostrzegam, to pierwsze co mi do głowy przychodzi to matko(!) – jakiś mutant! Dobre 6 centymetrów jak nic!
Oczy jednak powoli dochodzą do stanu, w którym poprawnie rozpoznaję kolory i kształty, już się domyślam, co mogło przycupnąć na naszej ścianie toteż dzielnie wstaję z łóżka, podchodzę i utwierdzam się w przekonaniu.
– Świerszcz! Natalko, świerszcz! Tyle go szukałyśmy, a on sam do nas przyszedł!
To później jest tylko „mamo, pokaż(!) i te sprawy” bądź „mamo, cicho, bo obudzisz świerszcza(!)”.
Świerszcz pomieszkał u nas dobre trzy godzinki, ale widać było, że bardziej od naszej ściany odpowiada mu zielona trawka.
To go spakowałyśmy i wyniosłyśmy na trawkę.
Ucieszył się.
Bywaj świerszczyku!
Moja córka niedawno hodowała ślimaka winniczka, ale wypuściła go bo wyjeżdżaliśmy na dłużej. Teraz znosi z ogrodu różne gąsienice i je hoduje.
Wspaniałe są takie zabawy – wspomnienia na lata. Ja będąc mała też hodowałam ślimaki i biedronki, tylko z tymi drugimi nie za dobrze mi szło 😉 A ślimakom urządzałam wyścigi! Zwycięzcę sadzałam na płatku róży. Pamiętam też, że się złościłam, gdy ślimaki mnie „nie słuchały” i albo się ślimaczyły albo schodziły trasy. Kończyło się to zawsze głośnym: „mamo!” 😀